Nowe życie w Bogu cz.3

Okładka

Witam serdecznie wszystkich czytelników. Z góry przepraszam za opóźnienia z kolejnym fragmentem książki ale usterki techniczne, dotyczące mojego internetu, spowodowały opóźnienie. Chcąc Wam to zrekompensować, dzisiaj zamieszczę Wam kolejny fragment mojej książki. Zachęcam do czytania a także do dzielenia się opiniami na jej temat.

Rozdział III – Czas przemian

Minęły 2 lata odkąd Krzysztof zerwał jakiekolwiek kontakty z rodziną i wyprowadził się z domu. Stał się postrachem miasta i okolicznych wsi. Szedł tak w stronę starych magazynów gdzie, wraz z całą bandą, mieli swoją melinę. Już z dala, przed budynkiem zauważył swoich koleżków którzy już na niego czekali. Widząc idącego w oddali Krzysztofa odwrócili się i zaczęli na niego wołać. Krzysztof przyspieszył kroku. Po chwili był już przy magazynie.

Bonzo! Co tak długo? – zapytał z wyrzutem jeden z kumpli.

Musiałem na mieście załatwić pewne sprawy. Znalazłem dobrego dilera, obiecał dobry towar za niską cene. – powiedział witając się.

Dobra, dobra o tym porozmawiamy później. Wchodź do środka, mamy ważniejszą sprawę do obgadania. – powiedział odchodząc od Krzysztofa i zmierzając w stronę drzwi do magazynu.

Już jestem ciekawy co wymyśliliście.

– Nie stój tak kurna tylko wchodź! Nie mamy całego dnia. – powiedział ze złością w głosie otwierając drzwi do magazynu.

Już idę. – powiedział po czym wszedł do środka.

W środku czekała już na niego cała szajka. Jeden, największy o ksywie Tygrys, na widok Krzysztofa wstał i zawołał gestem ręki do siebie Krzysztofa.

Dobrze, że już jesteś. Czekaliśmy na ciebie.

– Mów o co chodzi. Ciekawy jestem co wymyśliliście.

– A więc tak. Nie daleko stąd jest elektroniczny, posiadają drogi sprzęt. Dzisiaj, w nocy, zamierzamy zrobić skok i okraść tą budę co do grosza.

Słysząc te słowa na twarzy Krzysztofa pojawił się uśmiech ale też czuł że ten plan może skończyć się niepowodzeniem.

Dobra, fajnie, mi ten pomysł jak najbardziej pasuje ale co z kamerami? Przecież wcześniej czy później, po tym skoku, nakryją nas.

– Bozno, palancie, wszystko jest sprawdzone! W tym sklepie, kilka dni temu zepsuły się kamery. Możemy wejść i zrobić w tym sklepie co chcemy. – powiedział podchodząc bliżej.

To jak? Wchodzisz w to czy wolisz trząść portkami?

Po tych słowach cała szajka wybuchła gromkim śmiechem. Krzysztof stał cały czas oparty o filar z nie wzruszoną twarzą. We wnętrzu gotował się ze złości. Po słowach Tygrysa miał chęć pokazania wszystkim na co go stać.

Zamknij mordę, wchodzę w to. Jeszcze wam wszystkim pokażę na co mnie stać.

Na twarzach pozostałych zgromadzonych zaczęło malować się zdziwienie. Niektórzy między sobą coś szeptali, niektórzy kiwali ze zdziwienia głowami. Wszyscy chcieli widzieć to na własne oczy ale tylko nie liczni mieli brać udział w tej eskapadzie. Tygrys zaśmiał się szyderczo i mocno uderzył Krzysztofa w ramię.

W takim razie staw się po 23 w okolicy sklepu. Chce zobaczyć jak okradasz sklep BOHATERZE.

Kolejny raz cała banda wybuchła gromkim śmiechem. Krzysztof nie wytrzymał i wyszedł na zewnątrz, musiał ochłonąć. Będąc już przed budynkiem zaczął myśleć tylko i wyłącznie o skoku na sklep i o wielkiej fortunie która mogła by mu przypaść z tego. Ręką powędrował do kieszeni by wyciągnąć z niej paczkę papierosów. Wyciągnął z niej papierosa i odpalił go. Mocno się zaciągnął po czym splunął na ziemie.

Ja im jeszcze pokaże na mnie stać. – powiedział sam do siebie.

Po tych słowach oddalił się od magazynu. Chciał jak najszybciej przygotować się do tego. Noc szybko zapadła. Niebo było gwieździste a na polu wiał lekki, przyjemny wiaterek. Było ciepło, przecież był czerwiec. Krzysztof był już przygotowany. O godzinie 23 stawił się na omówionym wcześniej miejscu skąd mieli dokonać skoku. Po chwili wszystko się zaczęło. Tygrys wraz z Krzysztofem wybili szybę wchodząc do środka sklepu. Zbyt podekscytowany całą tą sytuacją Krzysztof wchodząc nie udolnie przez wybitą szybę mocno wbił odłamek szkła w udo. Ból był nie miłosierny a rana obficie zaczęła krwawić. Z okropnym krzykiem wpadł przez szybę do sklepu skręcając się z bólu. Tygrys widząc co właśnie stało się jego kompanowi wpadł w wściekłość.

Ty łamago! Spieprzyłeś wszystko! Teraz na pewno nas nakryją!

– Tygrys! Co ty gadasz… – powiedział zdzierając z głowy kominiarkę.

Krew cały czas obficie lała się z rany. Widząc że ten zamierza wychodzić ze sklepu zawołał za nim.

Tygrys… Pomóż mi!

– Sam sobie radź. Na nas już nie licz!

Po tych słowach wyszedł przez wybitą szybę i wraz z pozostałymi uciekł z miejsca zdarzenia. Właśnie w tym momencie Krzysztof uświadomił sobie że to wszystko było sztuczne. To nie byli jego prawdziwi kumple z którymi zamierzał zdobyć cały świat. Wtedy poczuł pustkę, nie przeniknioną pustkę. Z grymasem bólu na twarzy zaczął czołgać się w stronę okna, w którym wybili szybę by jak najszybciej wyjść i zniknąć z miejsca zbrodni. Wiedział że może mu się to nie udać, cały czas czuł strach przed tym że ktoś może go nakryć i znowu wsadzić do więzienia. Ostatkami sił wyszedł ze sklepu i czołgając się zniknął za budynkami. Wymordowany i obolały położył się na chodniku i zasnął. Rano obudził go huk przejeżdżających samochodów i tirów oraz śmiech przechodni. Krew przestała się sączyć ale duży jej upływ spowodował że nie czuł się za dobrze. Leżał tak cały czas w kałuży swojej krwi. Nagle czyjeś słowa wybudziły go z letargu. Przed nim stał pewien młodzieniec. Wysoki, ciemny blondyn z niebieskimi okularami. Szturchał leżącego za ramię sprawdzając czy ten żyje. Krzysztof otworzył oczy i ze złością spojrzał na faceta który właśnie przed nim stał.

Hej! Nic ci nie jest? Wszystko w porządku?

– Co? Daj mi człowieku spokój i spieprzaj stąd bo nie ręczę za siebie! – powiedział odpychając od siebie rękę młodzieńca.

Tobie jest potrzebna pomoc. Trzeba cie zabrać do szpitala.

Słysząc te słowa resztkami sił poderwał się z ziemi i stanął na nogi. Nie utrzymał długo równowagi. Zranione udo odpowiedziało potwornym bólem powalając go na ziemie. Widząc to Artur schylił się i wystawił do poszkodowanego dłoń. Na to zachowanie Krzysztof odepchnął od siebie rękę Artura rzucając w jego kierunku obrzydliwe wyzwiska. Słysząc jego słowa zrozumiał że nie potrzebuje pomocy. Odsunął się od Krzysztofa ruszając w swoim kierunku. Mijały godziny a Krzysztof siedział dalej w tym samym miejscu. Po tak długim czasie siedzenia na zimnym i brudnym bruku zrozumiał że źle postąpił odrzucając dłoń wyciągniętą do niego w geście pomocy. Wiele się w nim wtedy kotłowało, bił się ze swoimi myślami. Wtedy do niego doszło że musi odnaleźć tego chłopaka i porozmawiać z nim. Chciał wreszcie porozmawiać z kimś szczerze, bez żadnego udawania. Resztką sił wstał z bruku cały czas podtrzymując się ściany budynku. Przy koszu zauważył leżący kij. Podszedł powoli do niego podnosząc z ziemi kij. Gałąź była solidna więc bez żadnych przeszkód podtrzymała by Krzysztofa. Oparł się o nią i ruszył powoli przed siebie. Szukał Artura dłuższy czas nie mogąc go nigdzie znaleźć. Miał się już poddać kiedy zauważył go, stojącego z Konradem, na parkingu szkolnym. Przyspieszył swojego kroku chcąc dogonić go za nim ten odejdzie. Artur był zajęty rozmową kiedy zauważył idącego w jego kierunku brudnego, zakrwawionego człowieka któremu kilka godzin wcześniej chciał pomóc. Konrad zauważył to na jego twarzy i także odwrócił się w stronę drogi.

Ty, Artur. To nie ten facet któremu chciałeś pomóc dzisiaj rano?

– Tak, to on. Ciekawe czego chce.  – powiedział spoglądając w jego stronę z podejrzeniem. Nie wiedział czego mógł się spodziewać po takim człowieku.

No, ciekawe. – powiedział cały czas wpatrując się w niego.

Po tym jak nieznajomy podszedł bliżej Konrad odwrócił się do Artura mówiąc.

To ja wam nie będę przeszkadzać. – powiedział odchodząc od Artura, na jego twarzy malował się wyraźnie strach.

W tym momencie podszedł do Artura nieznajomy podpierając się o gałąź. Zatrzymał się koło Artura wtapiając w niego swój wzrok. Wzrok jakże pusty, w którym dało się wyczuć bezradność i osamotnienie.

Wiesz co, źle zrobiłem odtrącając twoją pomocną dłoń. – powiedział spuszczając głowę.

Artur był tym wyraźnie zdziwiony. Podszedł bliżej do nieznajomego kładąc mu rękę na ramieniu.

To co, idziemy do szpitala. Ta rana naprawdę paskudnie wygląda.

Krzysztof nic na to nie odpowiedział tylko twierdząco przytaknął głową. Wtedy podniósł głowę i wziął głęboki oddech. Chwycił się mocniej ręki Artura i spojrzał na niego.

Pomożesz mi? Sam raczej nie jestem w stanie dojść tam o własnych siłach.

– Pewnie. Chodźmy. – powiedział wyraźnie ruszając przed siebie. Szedł wolno, tak by Krzysztof mógł nadążyć za nim. Ludzie, których mijali na ulicy, co chwile oglądali się za siebie wpatrując się w Krzysztofa i szepcząc coś między sobą. Artur zignorował to, ważniejsze było dla niego zdrowie i bezpieczeństwo drugiej osoby. Wreszcie skręcili w ostatnią ulice na której mieścił się miejski szpital. Do budynku mieli zaledwie kilkaset metrów ale nawet i taka odległość dla poszkodowanego była trudna do przejścia. Zmierzając tak w stronę budynku Artur spytał z ciekawości Krzysztofa.

Powiedz mi gdzieś ty tak rozciął tą nogę?

– Ech… Długa historia, w dodatku nie warta uwagi. Może kiedyś ci o tym opowiem.

Artur więcej już o nic nie pytał. Widział że nie chce nic powiedzieć mu na ten temat. Po kilkuminutowej wędrówce dotarli do budynku szpitala. Na schodach budynku dało się zauważyć wyraźne poruszenie, wszędzie można było zauważyć lekarzy i pielęgniarki wyraźnie czymś zajętych. Artur zatrzymał się przy jednej z ławek zostawiając przy niej Krzysztofa, sam zaś udał się w kierunku stojącego na schodach lekarza. Będąc już blisko zawołał na niego.

Potrzebuje lekarza!

W tym momencie lekarz stojący na schodach odwrócił się w stronę Artura. Ten jeszcze dwa razy powtórzył poprzednie słowa. Lekarz powiedział kilka słów do telefonu po czym się rozłączył. Podbiegł do Artura zatrzymując się zaraz obok niego.

Coś ci jest? – zapytał wpatrując się w niego.

Mnie nic, mój kolega potrzebuje pomocy. Siedzi tam na ławce. – powiedział wskazując lekarzowi ławkę na której siedział Krzysztof.

Ten zszedł ze schodów udając się szybkim krokiem w stronę poszkodowanego. Artur ledwo co nadążał na doktorem. Krzysztof na widok lekarza poderwał się z ławki ale ostry ból uda zwalił go z powrotem na ławkę. Lekarz przykucnął koło niego, swój wzrok skierował na twarz nieznajomego.

Co ci jest?

Udo… Boli… Strasznie boli… – wydusił z siebie. Na jego twarzy zaczął malować się grymas bólu.

Lekarz szybko zauważył na spodniach Krzysztofa duże przecięcie. Włożył rękę do kieszeni fartucha wyciągając z nich foliowe rękawiczki. Ubrał je szybko po czym rozdarł bardziej spodnie na udzie. Wtedy jego oczom ukazała się paskudnie zabrudzona rana z której zaczęła się na nowo sączyć krew. Lekarz pokręcił głową widząc to co stało się z udem chłopaka. Podniósł się i ściągnął z dłoni rękawiczki wrzucając je do kosza.

To naprawdę paskudnie wygląda. Jeśli w ciągu kilku najbliższych godzin jego stan jeszcze bardziej się nie pogorszy to będzie to cud. – powiedział odchodząc na kilka metrów, zawołał donośnie na ratowników po czym wrócił do rannego. Nie minęła chwila a dwóch, tęgich i wysokich ratowników stało już obok ławki trzymając nosze. Ratownicy szybko przenieśli Krzysztofa na nosze kierując się z nim prosto na SOR. Artur został jeszcze chwile na zewnątrz by pozbierać to co pozostawił na ławce Krzysztof. Na ławce leżało kilka złotych oraz kartka z przekreślonym numerem z dopiskiem „dla mnie już nie istniejesz”. Widząc ten napis zdziwił się, nie wiedział o kogo to chodzi ale też nie wnikał w to głębiej. To nie była jego sprawa, proste. Wreszcie udał się w stronę budynku. Wszedł do środka kierując się od razu na SOR gdzie właśnie trafił Krzysztof. Usiadł na wolnym krześle i cierpliwie czekał na werdykt lekarza który zajął się rannym. Mijały długie minuty a Artur wciąż siedział na poczekalni czekając na lekarza. Całe to czekanie zdawało się być wiecznością. Wreszcie po 30 minutach czekania lekarz, przyjmujący rannego, wyszedł z SORu na korytarz. Artur poderwał się z krzesła i podbiegł do lekarza.

Przepraszam. Co z tym rannym chłopakiem? – zapytał zaciekawiony.

Pan jest z jego rodziny? Brat? Kuzyn? – zapytał zapatrzony w kartotekę rannego.

Nie, ja go nawet dobrze nie znam. Pomogłem mu tylko dojść do szpitala. Powie mi pan co z nim teraz będzie?

– Takie informacje mogę udzielić tylko i wyłącznie rodzinie. Mogę panu powiedzieć tylko tyle że zabieramy go na chirurgię. – powiedział tym razem zamykając kartotekę.

Przepraszam, musze zająć się pacjentami. – powiedział udając się w stronę windy.

Krzysztofa, kilka minut wcześniej, wywieziono z SORu i zawieziono do sali w której miał zostać przygotowany do zabiegu. Krzysztof leżał na łóżku zwijając się z bólu, noga zaczynała coraz bardziej boleć i puchnąć. W tym momencie do sali wszedł lekarz prowadzący z zamiarem poinformowania rannego o jutrzejszym zabiegu.

Jak się pan czuje?

– A jak się mam czuć? Do dupy się czuje! Daj mi pan święty spokój! – powiedział wyraźnie oburzony pytaniem lekarza.

Proszę się uspokoić i zachowywać kulturalnie. Jutro będzie miał pan zabieg po południu. Proszę jutro nic nie jeść od rana. Musi pan być na czczo.

– Zrozumiałem. – powiedział podnosząc się lekko na łóżku.

Oparł się o poduszkę i spojrzał na lekarza bardziej łagodniejszym wzrokiem.

Doktorku, mógłbyś zawołać mojego kolegę który mnie tu przyprowadził? Chce z nim zamienić kilka słów.

Lekarz pokręcił z dezaprobatą głową.

Zawołał. – powiedział na odchodne wychodząc z Sali.

Artur, z braku konkretnego zajęcia, postanowił udać się do szpitalnej restauracji. Nie zamierzał wracać do szkoły to też postanowił coś zjeść będąc już w restauracji. Podszedł do lady i zamówił talerz pierogów ruskich. To były właśnie jego ulubione pierogi, mógłby je jeść kilogramami. Po złożeniu zamówienia odszedł od lady i usiadł przy wolnym stoliku. Po kilku minutach pierogi były już gotowe. Artur wstał i udał się do lady odbierając talerz pełny pierogów. Wrócił do swojego stolika kładąc na nim talerz. Już zamierzał siadać i brać się za jedzenie ale coś mu w tym przeszkodziło. Ktoś za nim stanął. Odwrócił się a jego oczom ukazał się lekarz zajmujący się rannym Krzysztofem.

Przepraszam że przeszkadzam ale pański kolega chce się z panem widzieć.

– Teraz? – zapytał lekarza w między czasie spoglądając na talerz z pierogami.

Tak, chciał się z panem teraz zobaczyć.

Słysząc te słowa odłożył widelec i wstać od stolika.

No dobrze. W której sali leży?

– W 200, to jest na drugim piętrze.

Dziękuje. – powiedział do lekarza zabierając ze stolika talerz z jedzeniem.

Lekarz, po przekazaniu informacji, wyszedł z restauracji. Kasjerka widząc Artura wracającego z pełnym talerzem spytała z ciekawości.

Coś nie tak z jedzeniem?

– Nie, wszystko jest w porządku. Niestety, muszę teraz pójść do kolegi na salę. Mogła by mi to pani odgrzać jak wrócę? – spytał podając talerz kasjerce.

Ta odebrała go i zaniosła go na półkę stojącą kilka metrów od kasy.

Dobrze, odgrzeje panu. – powiedziała.

Dziękuje. Do widzenia. – powiedział wychodząc z restauracji.

Udał się wprost w stronę windy. Nie chciał tracić czasu na chodzenie schodami. Winda była najlepszym wyjściem, w tej sytuacji. Wcisnął czerwony guzik sprowadzając tym windę do siebie. Winda zjechała powoli na parter brzęcząc złowrogo. Była już stara, aż strach było tym jechać. Artur wszedł do środka i wcisnął guzik. Winda ruszyła powoli ku górze. W środku było dosyć przyjemnie jak na taką starą windę. Przyjemna muzyka umilała choć na chwilę tą podróż. Powoli dojechał na drugie piętro, drzwi windy otworzyły się przed nim otworem. Znajdował się w oddziale chirurgicznym. Teraz pozostało mu znaleźć pokój 200. Szedł powoli przed siebie rozglądając się na boki w poszukiwaniu odpowiedniej sali. W trakcie tego spaceru kątem oka dostrzegł wielu ludzi ale jakże różnych od siebie. Wszędzie widać było smutek, rozgoryczenie i uczucie tego że to właśnie może być ich ostatnia chwila życia. Widać było że tym ludziom brakuje słowa otuchy, pociechy i bliskości Boga. Najbardziej poruszyła go kobieta, starsza, zgarbiona która modliła się na różańcu. Właśnie ta starsza kobieta odróżniała się najbardziej ze wszystkich osób z tego oddziału. Na jej twarzy malował się spokój i skupienie, w rękach zaś cały czas, z wielką czcią przesuwała paciorki różańca. Artur zatrzymał się na chwile przy tych drzwiach by bliżej przyjrzeć się tej kobiecie. Widok ten wbił go na chwilę w zamyślenie. Boże bądź uwielbiony w każdej osobie która ucieka się do miłosierdzia Twego. Daj siły tym którzy właśnie ich najbardziej potrzebują. Pociesz strapionych i zasmuconych aby mogli na nowo odżyć w Tobie. Amen.

Tymi właśnie słowami pomodlił się w myślach. Odetchnął głęboko po czym wrócił do poszukiwań sali na której leżał jego znajomy. Po chwili poszukiwań ujrzał na końcu korytarza salę o numerze 200. Wreszcie ją odnalazł. Przyspieszył krok i wszedł do niej zamykając za sobą drzwi. W sali stały trzy łóżka, jedno było puste, na drugim zaś spał starszy człowiek. Krzysztof słysząc skrzypienie zawiasów obudził się i spojrzał w stronę Artura. Leki które mu podano złagodziły na chwilę uporczywy ból nogi.

Nareszcie, już myślałem że nie przyjdziesz. – powiedział podnosząc się lekko. Na jego twarzy, tym razem, malował się uśmiech. Wyraz ten którego nie doświadczał od długich lat.

I tak zamierzałem przyjść. Zostawiłeś na pieniądze i kartkę z numerem. – powiedział kładąc je na szpitalnej szafce. Krzysztof na te słowa nie odpowiedział nic. Numer ten przypominał mu ojca którego tak nienawidził. Szybko zamaskował smutek zamieniając go na lekki uśmiech.

Chciałem ci podziękować za pomoc. Gdyby nie ty na pewno dalej leżałbym na tym brudnym bruku dogorywając. Jesteś w porządku koleś. Jestem Krzysiek, a ty? – zapytał podając Arturowi rękę na przywitanie.

Nie masz za co dziękować. Trzeba każdemu pomagać w szczególności tym słabym. – powiedział zamyślając się na chwilę po tych słowach jednak szybko wrócił do rzeczywistości.

Artur jestem. – powiedział podając rękę i odwzajemniając tym uścisk dłoni Krzysztofa.

Dasz mi jakieś namiary na siebie?

Pewnie, mogę ci dać mój numer telefonu. – powiedział do Krzysztofa. Ściągnął z pleców plecak i wyjął z niego zeszyt i długopis. Zapisał na kartce swój numer i dał go Krzysztofowi. Ten wziął go, przeczytał i położył na szafce.

Dzięki wielkie, stary.

– Nie ma sprawy. Jakbyś coś chciał, to dzwoń. – powiedział pakując wszystkie swoje rzeczy do plecaka. Wstał i założył go na plecy. Wtedy kątem oka zobaczył że już jest prawie 12 godzina. Uświadomił sobie że spóźni się na sprawdzian na który długo się przygotowywał.

Ja lecę, sprawdzian mam za chwilę i wole się nie spóźnić. – powiedział do Krzysztofa prawie wybiegając z sali.

 

C.D.N

Koniec cz.3

Dodaj refleksję